niedziela, 2 czerwca 2013

Jeżeli chcesz żyć wiecznie, to musisz wiedzieć, po co żyjesz.

Słowem wstępu:
Opowiadanie to zostało napisane w ramach konkursu a jednym z for internetowych.


Ostrzeżenie: 
To opowiadanie zawiera słowa niecenzuralne.
Zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa.
Wszystkie prawa do zdarzeń i postaci są własnością autora




"Jeżeli chcesz żyć wiecznie, to musisz wiedzieć, po co żyjesz." S. Meyer


Jakiś amerykański raper wśród potoków basów wylewał z siebie swoje żale. Mocna muzyka zagłuszała wszelkie myśli, które formowały się w mojej głowie, a rozszalały tłum niósł mnie swoją energią.

W czasie, gdy udało mi się uciec od roztańczonej masy, zawołał mnie mój ,,przyjaciel” i jednocześnie organizator imprezy, Tomek. Stał po drugiej stronie dużego holu wejściowego, w którym urządziliśmy parkiet. W dłoni trzymał dwie butelki piwa i uśmiechał się zachęcająco.

 – Igor! Chodź tutaj! – przecisnąłem się przez tłum, nie dając mu się ponieść. Kumpel otworzył piwa otwieraczem i wziął łyka ze swojego, podając mi drugie. Wypiłem trochę złocistego trunku i spojrzałem na przyjaciela.

– O co ci chodzi? Ty nigdy nie dajesz piwa bez powodu – powiedziałem bez ogródek. W naszej relacji lubiłem to, że żaden z nas sobie nie słodził. Bo żaden z nas nie był mizdrzącą się dziewczynką. Zaświadczam o tym. A przynajmniej w swoim przypadku, bo przyrodzenia Tomka na szczęście nie musiałem nigdy oglądać.

– Oj tam, oj tam. Mam coś dla ciebie brat – mówiąc te słowa Tomek pokazał swoje wszystkie ząbki, nawiasem mówiąc, dwa tygodnie temu były one wybielone, więc śnieżnobiałe. Gdy zobaczyłem ten błysk w jego brązowych oczach to wiedziałem, że szykuje się gruba sprawa. A potem nastała ciemność.

Ktoś położył swoje dłonie na moich zielonych oczach. Dokładnie była to Wera. Moja dziewczyna. Poznałem ją po chłodzie pierścionka, który nosiła na wskazującym palcu prawej ręki. Sam go jej podarowałem.

 – Kochanie, wiem, że to ty – powiedziałem, chwytając jedną ręką za dłonie Weroniki. Obróciłem ją, tak że staliśmy twarzami do siebie i pocałowałem. Uwielbiałem to robić, ale Tomek był obok i na pewno nie chodziło mu tylko o moją dziewczynę. Było coś jeszcze. Po chwili wysłałem Werkę, by powitała się ze swoimi koleżankami, a sam spojrzałem badawczo na kumpla i przeczesałem swoją brązową czuprynę z wszechwiedzącym uśmiechem na twarzy.

- Igor, przed tobą nic się nie ukryje, co nie? – spytał Tomek pod naporem tego spojrzenia.

- Nie i lepiej byś nic przede mną nie ukrywał. Co tam masz? – spytałem. Wiedziałem, że to nic z tego, co ma przy sobie grzeczny chłopiec. Chłopak wyciągnął z kieszeni foliowe opakowanie z jakimś suszem. Maryśka.

- Zgaduj – powiedział zaczepnie. Ton jego głosu sprawił, że nie byłem pewien co do zawartości tego opakowania. Wtedy wpadłem na pomysł.

- Nie mów, że to squny robione przez Wacika – twarz chłopaka utwierdzał mnie w tym co mówiłem. – Człowieku, jak ty je zdobyłeś? Wacik daje je tylko stałym klientom.

- No cóż…Tego nie mogę Ci powiedzieć – powiedział mój kumpel z tajemniczym uśmiechem na twarzy - A teraz chodź. Weronika też będzie chciała zapalić, a dziewczynom się nie odmawia, bo one mogą odmówić tobie – tymi słowami skończył temat pochodzenia suszu.



Pierdolony poniedziałek… Nie, nie poniedziałek. Mamy wtorek. Chyba. Pierdolony dzień dzisiejszy. Miałem ogromnego kaca po wczorajszej imprezie. W ogóle co za idiota wymyślił, by robić imprezy w środę… Hmm… Środę? No to dzisiaj mamy pierdolony czwartek. Dzień szkoły. Jedna zagadka rozwiązana. Ale teraz niech przestanie jeździć pociąg w mojej głowie.

Zwlokłem się z łóżka i z szafki nocnej wyciągnąłem buteleczkę z tabletkami przeciwbólowymi. Połknąłem dwie, odrzucając puste już opakowanie, gdzieś na podłogę. Potem przyssałem się do butelki z wodą mineralną. Zapowiada się długi dzień – pomyślałem, wchodząc do łazienki.

Szkolny dzwonek zadzwonił akurat w momencie, gdy wysiadałem ze swojej czarnej mazdy. Wyciągnąłem swojego smartfona i sprawdziłem plan lekcji. Dzięki Bogu miałem pierwszy WoS. Nic się nie stanie, jak nie przyjdę na tę lekcję. Mogłem pospać godzinkę dłużej. Wrzuciłem telefon do kieszeni czarnych, garniturowych spodni i poluzowałem krawat. Nienawidziłem tego mundurka z całego serca. Czarne lakierki, spodnie, biała koszula, czerwono-granatowy krawat i do wyboru: bordowa marynarka, bądź granatowa lub wełniana kamizelka w tych samych kolorach. Czy muszę wspominać, że tylko spodnie i buty nie miały na sobie okropnego logo szkoły? Wrzuciłem swoją marynarkę do samochodu i zadowolony pozbyciem się tego czerwonawego ustrojstwa, poszedłem na kawę. W końcu trzeba jakoś radzić sobie z kacem.

Pół godziny później ponownie stałem przed budynkiem mojej szkoły. Wizyta w pobliskiej kawiarni dobrze mi zrobiła i prawie już nie czułem skutków wczorajszej imprezy. Myślę, że tabletki też w tym pomogły.



Wchodząc drzwiami mojego jakże elitarnego liceum odczułem ochłodę. Mimo upału na zewnątrz, w budynku utrzymywał się przyjemny chłód. Kocham klimatyzację. Pod klasą, w której miałem kolejną lekcje, zobaczyłem swojego kumpla z klasy. Wiktor siedział rozwalony pod ścianą i pisał coś w swoim laptopie. Jego długie, spięte w kucyk, blond włosy doprowadzały nie jedną nauczycielkę w stan przedzawałowy. Ale dziewczyny na niego leciały. Szczególnie jak spojrzy na którąś swoimi przeraźliwie niebieskimi oczami nad oprawkami swoich okularów. Granatowa marynarka leżała obok niego, a na niej jego czarny plecak z naszywkami krajów, które odwiedził. Czy muszę wspominać, że jego plecak był dość gęsto obszyty małymi flagami, bądź nazwami krajów, które odwiedził? Plusy bycia synem znanego podróżnika.

- Wiktor! Co tam u ciebie? – spytałem siadając obok kolegi. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Potem odwrócił się do swojego laptopa i powiedział, nie przestawiając pisać na klawiaturze.

- Siema. Luzik. Na plecaku mam nową naszywkę – powiedział i wskazał głową w stronę, gdzie leżała jego szkolna torba. - Weekend w Monte Carlo. I kilka godzin spędzonych z ojcem, co było bardziej niezwykłe niż sama wycieczka. Ale sam wiesz jak jest – spojrzał na mnie z ze smutnym uśmiechem. Niestety rozumiałem go doskonale. Mój ojciec, bogaty przedsiębiorca i współwłaściciel kilku firm, które przynoszą mu niebotyczne zyski oraz zabierają mnóstwo czasu. To był powód, przez który rozumiałem się świetnie z Wiktorem.

- Wiem, wiem.

- A u ciebie jak życie leci? – spytał mój kumpel, zamykając laptopa. Schował go do specjalnej torby i spojrzał na mnie. – To jak, powiesz? – chyba musiał coś zobaczyć w mojej minie, bo spytał: - Aż tak źle? Wera?

- Taa… - powiedziałem smętnie. – od tej imprezy u Tomka, przed miesiącem jest dziwna, odmieniona – pokręciłem głową nie wiedząc co powiedzieć. – Kocham ją, ale nie wiem już co zrobić. Odrzuca mnie jakbym, był śmieciem.

- A co się stało na tej imprezie? Każdy wie, że wyszedłeś wściekły jak osa z niej, ale nikt nie zna powodu – powiedział mój kolega. - Nawet mi nie powiedziałeś – dodał po chwili milczenia.

- Zdradziła mnie – powiedziałem bez życia. – Zdradziła mnie, mimo że mnie kocha i chce spędzić ze mną resztę życia – mój głos był spokojny. – Wiesz, co ją zachęciło, by się puścić? – spytałem patrząc na Wiktora. Ten milczał, a ja rzuciłem tylko. – Dragi.

- Żartujesz – stwierdził mój kolega. Jego twarz pokazywała jaki jest zaskoczony.

- Nie wiesz jak się mylisz. Nie mów o tym nikomu, bo tylko tobie o tym powiedziałem, więc będę wiedział od kogo wypłynęło - wstałem zgrabnie, bo zaraz miała zacząć się przerwa. – A i Wera zdradziła mnie z Wacikiem. By dostać jego podrasowane squny za darmo. Słodko, czyż nie?



Kolejna impreza, kolejne litry alkoholu wlane w mój organizm. Nie miałem nawet ochoty szukać Weroniki. Nie miałem sił, by o niej myśleć. Teraz dla niej liczyła się tylko kolejna działka. Bez żadnego zawahania przeszła z miękkich na twarde narkotyki. Biały proszek stał się sensem jej życia, a ja… Zostałem zepchnięty na drugi plan. W końcu obiecałem, sobie kiedyś, że nigdy nie tknę innych dragów, niż maryśka i trzymałem się tego.

Piwo w jednej ręce, telefon w drugiej i ciągłe rozmyślanie, czy warto odpowiedzieć na sms-a Wery. ,,Jestem u Mamuta, chcesz to wpadnij, będzie fajnie. Kocham ;*”. W końcu w pojedynku rozumu i serca to drugie wygrało. Napisałem, że zaraz będę. Wziąłem kluczyki i pojechałem w stronę domu Mamuta. Mamutem był jeden z naszych szkolnych dilerów. Proponował tylko dobry i mocny towar i w głębi duszy bałem się. Strach o stan Weroniki powodował, że łamałem wszelkie przepisy ruchu drogowego, ale który z policjantów czekają na piratów drogowych po północy, gdzieś na bocznych drogach?


Melina Mamuta była małym, parterowym budynkiem na przedmieściach. Wynajmował ją za pieniądze, które zarobił na sprzedaży dragów. Mimo tych wydatków, zarabiał na narkotyków sporo pieniędzy. Nawet w samochodzie, przy zamkniętych szybach, słyszałem głośną muzykę wydobywającą się z wnętrza budynku. Wysiadłem i od razy wdepnąłem w wielką kałużę. Pięknie. Nie przejmując się mokrymi butami i nogawkami dżinsów, skierowałem się do budynku. Dziwiłem się, że nikogo nie odrzucały te idiotyczne piosenki disco polo, które sączyły się ze ścian domu. Nie kłopotałem się pukaniem. Wszedłem do razu do budynku.

Była to prawdziwa melina. Gdy tylko znalazłem się w środku, uderzył we mnie zapach, a raczej odór, przepoconych ciał i palonej trawki. Korytarz prowadzący do wszystkich pokoi był ciemny i zadymiony. Wszędzie walały się puszki po piwie, paczki po papierosach, a nawet zużyte prezerwatywy. Otworzyłem pierwsze drzwi po prawej i od razy je zamknąłem. Pewna para okazywała sobie swoją miłość na kuchennym stole. Nawet chwila, przez którą tam patrzyłem dała mi pewność, że nie ma tam Werki. Przeglądałem kolejne pomieszczenia. Kolejne drzwi po prawej okazały się zamknięte. Trzecie z kolei były jednak lekko uchylone. Pchnąłem je delikatnie, by w razie konieczności, nie widzieć miłosnego uścisku par na haju. Na szczęście nic takiego mnie nie spotkało. Za to zobaczyłem Weronikę, która uśmiechała się do torebki amfą. Nikogo oprócz niej, siedzącej na podłodze, przy szklonym stole, który był jedynym meblem w tym intensywnie błękitnym pokoju. Kiedyś był błękitny, teraz ściany pokrywała warstwa kurzu mnóstwo plam, a w kilku miejscach nawet smugi spowodowane płomieniami. Podłoga była pokryta dość grubą warstwą ubrań nie wiadomego pochodzenia i innymi śmieciami.

- Nie pierdol, że to weźmiesz – powiedziałem odruchowo. Dziewczyna spojrzała się na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

- Misiek! Już myślałam, że nie przyjedziesz – powiedziała, wstając. Była chorobliwie chuda. Kiedyś była szczupła, a teraz... Seksowna niegdyś sukienka, wisiała na niej jak na wieszaku, a jej zwykle perfekcyjnie ułożone włosy były rozpuszczone. Skołtunione okalały jej twarz. – Mam coś dla nas – wskazała na torebkę.

- Nie dzięki – powiedziałem przez zęby. – Pójdziesz ze mną.

- Nie będziesz mi rozkazywał – powiedziała moja dziewczyna wysypując amfę na stolik. – Kim ty jesteś, by to robić?

- Twoim chłopakiem do cholery! – krzyknąłem podchodząc do niej.

- Już nie. Nie chcę takiego sztywniaka za chłopaka – oniemiało mnie. Weronika wyciągnęła z kieszeni banknoty dziesięciozłotowy i zaczęła wciągać biały proszek. Gdy wszystko znalazło się w jej organizmie, wstała i zachwiała się lekko. Wróciłem do rzeczywistości

- Co ci to, kurwa, daje? – spytałem, a Wera spojrzała na mnie lekko nieobecnym wzrokiem.

- Nic. I to jest w tym piękne. Jeżeli chcesz żyć wiecznie, to musisz wiedzieć, po co żyjesz. A ja nie mam po co żyć – powiedziała i straciła przytomność. Od razu rzuciłem się do niej.

- Wera! – nie słyszała mnie, bo była nieprzytomna. Za to do pokoju wpadł Mamut.

- Cholera – powiedział tylko i obrzucił pokój spojrzeniem, a potem spojrzał na mnie. – Igor, lepiej się stad wynoś. Twoja niunia wzięła naraz podwójną dawkę, a jej i tak naszprycowany organizm… Kurwa. Igor, twa lova wykitowała. Za dużo wzięła i kaput. Spadaj stąd. Ja się nią zajmę – słowa Mamuta docierały do mnie jak zza mgły.



Muzyka grała, Mamut mówił, a ja znalazłem się w bańce, w której liczyła się Werka, która… Nie oddychała. Po mojej twarzy popłynęła pojedyncza łza. Dwóch chłopaków odciągnęło mnie od ciała mojej dziewczyny. Kolejnych dwóch zabrało ją, a ja wciąż byłem otępiały. Gdy to minęło, wyrwałem się z objęć trzymających mnie. Wybiegłem z domu i wsiadłem do swojej mazdy.



Pojechałem do najbliższego sklepu monopolowego i kupiłem butelkę wódki. Po dziesięciu minutach byłem już na moście, który wznosił się nad Wisłą. Rzeka płynęła ospale, ale i tak była mordercza. Nie robiąc sobie nic z bezpieczeństwa, przełożyłem nogi przez barierkę i zacząłem pić.

Weronika nie żyję. Umarła. Zostawiła mnie. Jedyna osoba, która mnie kochała… Nie. Ona mnie nie kochała. Jest jeszcze gorzej. Nigdy nikt mnie nie kochał. Byłem dla nich tylko kimś na kim mogą polegać w problemach. Osobą, która zaprowadzi ich wysoko. Da kasę i nie będzie żądał zwrotu. Byłem naiwnym chłopcem, który pragnąc miłości, został zamknięty w pułapce. Oszukany,

Wódka sprawiła, że zacząłem się lekko chwiać. Prawie spadłem. Ej… Przecież to świetny sposób. W końcu sobie skoczę z mostu i pójdę tam, gdzie idą dusze. Nie obchodziło mnie, gdzie to będzie. Interesowała mnie tyko Wera. Może ona też tam będzie. W chwili, gdy chciałem już skakać, postanowiłem wrócić do samochodu i napisać kilka słów pożegnania do moich rodziców. Może w taki sposób zobaczą swoje błędy w moim wychowaniu? Chwiejąc się niemiłosiernie, skierowałem się do swojego samochodu. Na tylnym siedzeniu leżał mój smartfon. Hmm… Lepsze to niż nic. Otworzyłem program tekstowy i zacząłem pisać.



Po pół godzinie miałem już gotowy list do rodziców. Zostawiłem telefon w samochodzie, zamknąłem auto na klucz i podszedłem do barierki. Stanąłem na niej, trzymając się pionowej belki, która łączyła barierkę z główną konstrukcją mostu. Spojrzałem w niebo. Miasto ze swoimi zanieczyszczeniami ukrywało gwiazdy. Tuż przed skokiem do głowy wpadła mi jedna myśl. Weronika miała rację. Życie nie ma sensu, jak nie ma się powodu, by żyć. To on był najważniejszy w naszej egzystencji. Bez niego nie można było niczego zrobić. A ona była tego świadoma, tak samo, jak ja teraz. Gdy chciałem skoczyć z mostu, coś mnie pociągnęło z barierki.

Leżałem na nawierzchni, a nade mną pochylała się postać drobnej szatynki. Dziewczyna miała na sobie rażąco żółte okulary typu nerdy, a jej niebieskie oczy oceniały każdy mój ruch.

- Jesteś skończonym idiotą, wiesz – powiedziała dziewczyna lekkim, melodyjnym głosem. – Po pijaku stawać na barierce… - pokręciła głową z zrezygnowaniem. – Nie wiem, czy śmiać się z twojej głupoty, czy płakać przez nią.

- Mmooże jestem pi-jany, a-a-ale ja-ja mmuszę, ci p-p-powiedzieć, że j-, że ja chciałem rz-rz-rz-rzuci-cić z tego mmostu – powiedziałem, bełkocząc lekko. Dziewczyna spojrzała na mnie i westchnęłam.

- No to muszę cię zabrać do domu.



Kolejny raz obudziłem się na kacu. I kolejny raz wisiała nade mną ta sama dziewczyna.

- No. W końcu śpiąca królewna się obudziła – powiedziała. Straciłem ją z pola widzenia. Nad sobą miałem sufit pokryty boazerią. Podciągnąłem się i rozejrzałem po pokoju, w którym byłem. Leżałem na małej, rozkładanej kanapie, obok stał czarny stolik nocny, a kawałek dalej były rozsuwane drzwi. Wszystkie ściany były pokryte drewnem, a podłoga ciepłym, brązowym dywanem. Po prawej stronie, pod oknem stało różnokolorowe biurko z komputerem. Całe było zawalone jakimiś papierkami i książkami. Na równoległej ścianie stały dwie jasnobrązowe szafy. Ściana po mojej lewej, była miejscem zbierania pamiątek. Jakieś zdjęcia i kartki powtykane za listwy łączące panele boazerii. Na podłodze leżał równy rządek butów. Były to głównie trampki.

- Gdzie ja jestem – wychrypiałem cicho. Głowa pękała mi, a usta były suche jak wiór. Moja wybawicielka domyśliła się, co mi dolega i postawiła obok mnie szklankę wody i tabletki przeciwbólowe. Spojrzałem na nią z wdzięcznością i szybko połknąłem leki, popijając je zawartością szklanki. – Odpowiesz na moje pytanie? – spytałem, po chwili, gdy ból zelżał.

- Tak, oczywiście. Jesteś u mnie w mieszkaniu. A tak w ogóle Bogna jestem, ale mów mi Boo – dziewczyna podała mi swoją dłoń, a ja uścisnąłem ją lekko.

- Igor. Dzięki za wszystko – powiedziałem z lekkim uśmiechem. Raz się nie udało, wymyślę inny sposób dołączenia do Weroniki. Nikt nie ma tyle szczęścia, by dwa razy być cudem ocalonym. Choć w moim przypadku można raczej mówić o pechu.

- Masz za co dziękować, masz – powiedziała nieobecnym tonem, a jej oczy wpatrywały się w dal, ale wróciła do rzeczywistości i spojrzała na mnie przeszywającym wzrokiem. – Czemu chciałeś rzucić się z mostu? – i nie wiedzieć czemu, mój język się rozwinął, a słowa popłynęły strumieniem, podobnie jak łzy z moich oczu. Opowiedziałem Boo o wszystkim. O braku matki, wiecznie zapracowanym ojcu, denerwującej macosze, dziewczynie, która, jak myślałem, jako jedyna mnie kochała i jak nie chciała żyć dla mnie. Nie wiem czemu, ale czułem, że muszę powiedzieć Bognie cała prawdę i nie mogę niczego zatracić. I tak to zrobiłem.

- …i wtedy po prostu spojrzała na mnie i powiedziała: jeśli chcesz żyć wiecznie, to musisz wiedzieć, po co żyjesz. I wiesz co? Ona mówiła prawdę. Mówiła cholerną prawdę! – wstałem z wściekłością. Nie była ona skierowana do towarzyszącej mi dziewczyny. Ta wściekłość była przeznaczona dla Weroniki. Kochałem ją jak wariat, a ona wzięła moje serce, podarła je na drobne kawałki, a potem rzuciła mi nim w twarz. Miałem tylko jeden cel. Zabić się, by nie pamiętać o tym upokorzeniu i bólu w sercu. – Czemu nic nie mówisz? – spytałem Boo, która siedziała zamyślona.

- Tak sobie myślę – powiedziała. Zirytował mnie jej spokój.

- I co sobie wymyśliłaś? – spytałem z wyczuwalną irytacją w głosie. Bogna podniosła głowę i spojrzała w moje oczy, lekko się uśmiechając.

- Ta twoja Weronika miała rację, wiesz? Nie ma sensu żyć, bez celu, to prawda, ale zapomniała o pewnym drobnym szczególe - powiedziała cicho.

- Jakim? – byłem zainteresowany tym, co chciała mi powiedzieć ta dziewczyna.

- Żeby poznać sens życia, trzeba żyć. Nie ma innego sposobu – zadziwiła mnie, ale wciąż miałem wątpliwości.

- Ale po co poznawać, jak życie jest tak okrutne? Pokaż mi choć jednego w pełni szczęśliwego człowieka na świecie – powiedziałem zdecydowanie. – jak widzę masz z tym problem – dodałem, gdy milczała. Chciałem już wstać i wyjść z jej mieszkania, gdy usłyszałem, jak Boo mówi cicho.

- Każdy z nas jest w pełni szczęśliwy. Tylko jednocześnie się unieszczęśliwiamy, by inni się nad nami litowali – te słowa przeszyły mój umysł i głęboko w nim zapadły. Jednak nie zostałem w mieszkaniu, wyszedłem przed drzwi, zapisując sobie numer drzwi. Przed kamienicą dopisałem numer i ulicę. Byłem pewien, że jeszcze kiedyś tutaj wrócę.



Poszedłem do najbliższego parku. Usiadłem na ławce i analizowałem słowa Boo. Dziewczyna była tak mądra, a przecież nie mogła być dużo starsza ode mnie. Może była w moim wieku, w końcu widziałem w pokoju kilka podręczników z klasy maturalnej. Ale czemu taka młoda dziewczyna mieszka sama? Nie myśląc za wiele wstałem z ławki i postanowiłem wrócić do Bogny. Gdy wróciłem pod kamienicę dziewczyny dopadły mnie wątpliwości. Jednak wszedłem do środka i wspiąłem się na drugie piętro. Gdy stałem przed drzwiami jej mieszkania coś mi się nie zgadzało. Poprzednim razem na drzwiach nie było żadnej plakiety, prócz numeru 5, a teraz pod nim wisiała wizytówka. G.& T. Hertz. Wyszedłem z kamienicy i sprawdziłem numer. Zgadzał się. Postanowiłem zapukać do drzwi. Być może po prostu nie zauważyłem tej plakietki wcześniej. Otworzyła mi starsza pani.

- Dzień dobry, jest Bogna? – spytałem.

- Tu żadna Bogna nie mieszka – odpowiedziała spokojnie staruszka. – Jak ma na nazwisko? Może mieszka tutaj w kamienicy.

- Dziękuję za pomoc, ale nie trzeba,. Chyba ktoś mi zrobił żart, z tym złym adresem – odpowiedziałem szybko. – Dziękuję i do widzenia.

- Do widzenia



Nie mają chęci na szukanie dziewczyny, skierowałem się w stronę mostu, na którym zostawiłem samochód. O dziwo, nie znalazłem go tam, gdzie go zostawiłem. Moja czarna mazda stała elegancko zaparkowana na parkingu niedaleko mostu. Ze zdziwieniem wsiadłem do samochodu. Na siedzeniu pasażera leżał list. Na kopercie napisano ładnym pismem moje imię. Rozerwałem kopertę i przeczytałem kilka zdań nakreślonych tym samym charakterem pisma co na kopercie.



,,Wiem, że interesuję cię, gdzie teraz jestem. Nie szukaj mnie. I tak nie znajdziesz. Zamiast tego poszukaj sensu w życiu. I pamiętaj, że szczęście jest w tobie. W końcu każdy z nas jest w pełni szczęśliwy. Tylko jednocześnie się unieszczęśliwiamy, by inni się nad nami litowali. Nie zapomnij o tym, a nie zapomnisz i o mnie.

Boo



Nie szukałem Boo. Za to znalazłem szczęście. Teraz, kilka lat po tych wydarzeniach wiem to doskonale. Mój anioł stróż jest drobną szatynką w żółtych nerdach. A kto chce żyć wiecznie, musi znaleźć sens tego życia.

1 komentarz:

  1. Pamiętam to opowiadanie. Igor....Tomek:) A Ty pamiętasz Tomka, opisałaś go kilka lat młodszego. Ale chwyciłaś bardzo dobrze. I ten cytat...niby za autorką nie przepadam,ale słowa są wielowymiarowe.

    OdpowiedzUsuń